Cave Stream. Świetna jaskinia, którą można pokonać w niecałą godzinę. Woda sięga od kostek, aż do pasa w niektórych miejscach. Jest lodowata i rekomendują używanie pianek. W środku totalna ciemność i musisz mieć naprawdę porządną czołówkę albo latarkę, żeby było ok. Po drodze jest fragment gdzie się czołgasz, bo jest tak wąsko. Nie przeszliśmy jej z powodu braku ekwipunku. Trafiliśmy na parę Kiwi, którzy wybrali się w klapkach i krótkich spodenkach, to po kwadransie wyszli z powrotem, zziębnięci, z gęsią skórką i cali mokrzy
:)
Castle Hill. Nieco przereklamowana historia z żyjącymi tu niegdyś Maorysami. 95% zwiedzających - przybysze z Azji. Nic specjalnego. Można ominąć.
Podróżowanie samochodem po Nowej Zelandii to czasem nie są przelewki
:)
Lake Lyndon. Małe bajoro, ale fajne lustro
:)
U nas wynoszą kanapy do lasu, a tutaj zostawiają telewizory i piekarniki nad jeziorem
:)
Lake Pearson
Otira Viaduct. Nie znamy się na budowie mostów, ale dla nas - mistrz!
Największy gagatek w całym Arthur's Pass. Kea - jedyna na świecie papuga górska. Niesamowicie mądra i śmieszna. Podobno potrafią interesować się butami i różnymi częściami ekwipunku campingowego. Ponadto, lubią wygryzać uszczelki szyb w samochodach
:) Istnieje kategoryczny zakaz karmienia tych ptaków, co przychodzi z trudnością, bo są tak słodkie. Przechodzą sobie przez główną ulicę wioski jak gdyby nigdy nic, przed przejeżdżającymi samochodami i podchodzą do jedzących ludzi dosłownie na długość ramienia
:)
Na koniec jeszcze trzy porównania. Spodobało nam się fotografowanie tych samych miejsc w różnej pogodzie, bo to niesamowite jak szybko i diametralnie potrafi się to zmienić. Zdjęcia po lewej wykonane około 19, zdjęcia po prawej około 9 rano.
Droga z Greymouth do Westport to kwintesencja Zachodniego Wybrzeża. Przez blisko 100 kilometrów jedzie się skalistą i urwistą drogą usianą mnóstwem zakrętów. Po lewej woda, po prawej góry. Główny punkt na tej trasie to Punakaiki - mała miejscowość rozsławiona przez skały wapienne wyglądające jak piętrzące się jeden na drugim naleśniki. Nazwa adekwatna - Pancake Rocks. Szkoda tylko, że nie trafiliśmy na high tide, bo wtedy fale powodują wyrzucanie wody w górę przez szczeliny pomiędzy skałami i tworzą coś na kształt gejzerów. Ale miejsce bardzo ładne, dobre na 20-minutowy spacer, tym bardziej, że główna atrakcja położona jest 3 minuty piechotą od głównej drogi.
Jak już dojechaliśmy do Westport, skierowaliśmy nasze kroki w stronę Cape Foulwind Walkway. Bardzo przyjemny spacer i super widoki na ocean. Dość długi, bo 2,5hr return ale warto. Tu znajduje się miejsce, które jako pierwsze dojrzał Abel Tasman, odkrywając Nową Zelandię. Na końcu tej drogi znajduje się punkt, gdzie w najlepsze zabawiają się foki, ale w porównaniu z Kaikourą czy nawet The Catlins to tutaj odległość jest ogromna. Nawet nie mamy dobrych fotek, bo było za daleko i pod słońce.
Kolejnym przystankiem było jezioro Rotoroa. Może i ładne ale tyle muszek co tam było rano przed śniadaniem to jeszcze nie trafiliśmy w NZ. Nie dało rady zrobić dosłownie nic. I nie działa na nie żaden preparat, nawet kupiony tutaj, specjalnie na ten konkretny gatunek owada. Nic.
Pojechaliśmy zatem do drugiego z jezior w Nelson Lakes NP - Rotoiti. Fantastyczny spot. Trafiła nam się idealna pogoda, ale nie ma tam nic do roboty, jeśli masz tylko samochód. Potrzeba nam było łódkę, kajak, czy chociażby ponton. Nie dziwimy się już, jeśli ktoś nam mówi, że jego ulubione miejsce na Wyspie Południowej to Rotoiti. Jeśli masz coś co pływa i słońce nad sobą - miazga. Do tego sporo ptaków, które chętnie pozują do zdjęć i jeszcze chętniej wsuwają co się im rzuci.
Popołudniem dotarliśmy do Motueki. To punkt wypadowy zarówno na Farewell Spit (sama północ Płd Wyspy) jak i do Abel Tasman NP. Samo miasteczko nie ma jakichś szczególnych atrakcji i w zasadzie służyło nam do zatankowania Tweety i zrobienia zakupów. Znaleźliśmy jeden ciekawy wrak spoczywający na plaży, który prezentował się okazale, ale nic więcej. Następny stop - Farewell Spit, a potem Abel Tasman. Zrobiliśmy już rezerwację na kajak i będziemy dwa dni wiosłować, a potem trzeciego dnia maszerować. Pogoda ma być złota!
:)
Wharariki Beach - najlepsza plaża ever! Mega piach i małe fur sealsy pływające w basenach między skałami! Spójrzcie sami - czy te oczy mogą kłamać?
Siemano!
Nie było nas przez kilka dni, bo mieliśmy napięty program i ograniczone możliwości czasowe na jakąkolwiek wrzutkę. Jesteśmy już na Północy, klimat zupełnie inny, wieczorami człowiek gorączkowo nie chowa się przed wiatrem w samochodzie. Inna też jest roślinność - zamiast surowych górskich krajobrazów, raczej zielone pagórki. Dużo więcej ludzi, co rzuca się w oczy od razu. Dużo więcej samochodów, a ludzie jakby inni. Na południu każdy się do nas uśmiechał, machał nam, mnóstwo ludzi mówiło "cześć" bez żadnego powodu. Ludzie nawet chcieli robić sobie z nami zdjęcia, jak gotowaliśmy w samochodzie gdzieś w miasteczku. Tutaj, na północy jakby każdy żył swoim życiem, choć ludzie nadal mili.
Na północ przyjdzie jeszcze czas, podsumowanie południa ogarniemy zapewne niedługo, a tymczasem Abel Tasman National Park.
Zamiast standardowego łażenia po wiszących mostach i przemierzania leśnych bezdroży, wybraliśmy kajak. Po blisko dwugodzinnej odprawie, dotyczącej zasad bezpieczeństwa i ogólnego zaplanowania trasy, wsiedliśmy w nasz pomarańczowy wehikuł, razem z plecakami i z namiotem, pomachaliśmy na pożegnanie i ruszyliśmy w drogę.
Najtrudniejszą część naszej trzydniowej wyprawy miał stanowić kawałek odsłoniętego oceanu, zwany Mad Mile, rzekomo niespokojny i czasem mega trudny do pokonania. Wspominali, że będzie ciężko - fakt, ale to co zastaliśmy na wodzie, przeszło nasze oczekiwania. Wysokie fale, bujające kajakiem na lewo i prawo oraz silny wiatr w twarz, sprawiający wrażenie jakbyśmy stali w miejscu. Płynęliśmy po łuku, nieco pod prąd, co wydłużało dystans, bo postawienie kajaku bokiem do fali mogło oznaczać niechcianą kąpiel. A wraz z nią, konieczność suszenia całego naszego ekwipunku, czyli ostatnia rzecz jaka była nam w tej chwili potrzebna. Fakt, że piszemy tego posta, oznacza, że przeżyliśmy, ale po blisko dwugodzinnej walce z pogodą padliśmy na plaży w Anchorage Bay na twarz.
Drugi dzień to już bułka z masłem. Od rana na wodzie totalna flauta. Po dwóch godzinach machania wiosłami dobiliśmy do Mosquito Bay, jednej z przyjemniejszych plaż w całym Parku Narodowym. Na całe szczęście, nazwa tej zatoczki nie ma nic wspólnego z tymi latającymi szkodnikami. Za obiad posłużyła nas zupa z dyni, o której mowa będzie na filmie, który postaramy się zuploadować na dniach. Składu wolicie nie znać, a jedyna pozytywna informacja na okładce puszki to fakt, że w ogóle w tej zupie była dynia. Posileni, powiosłowaliśmy w stronę wyspy Tonga, na której rzekomo uwielbiają się wylegiwać sealsy. A skoro są tam sealsy to znaczy, że my tam jedziemy. Bo lubimy sealsy. W Internecie pełno jest filmików, pokazujących sealsy wdrapujące się na kajaki, zaciekawione cóż to za maszyna do nich przypłynęła. Niestety, trafiliśmy chyba na porę sjesty, bo większość fok leżała do góry brzuchami i nie raczyła nawet wskoczyć do wody. Wprawdzie kilka małych pluskało się w basenach międzyskalnych, ale żaden z nich nie zbliżył się do nas na mniej niż kilka metrów.
Drugi nocleg był na Onetahuti Bay. Spoko plaża i fajny spot do spania. Warto dodać, że pomimo tego, że słońce nas w ciągu dnia nie opuszczało, obie noce w namiocie były chłodne. Szczególnie pierwsza, gdzie musieliśmy odziać się w bieliznę termoaktywną.
Abel Tasman NP to taka perełka na południu. Nie spotkaliśmy chyba jeszcze w NZ osoby, która miałaby złe zdanie o tym Parku Narodowym. Zatem jeśli ktokolwiek ma mocno ograniczony czas na Wyspę Południową, to te rejony wydają się rozsądnym wyborem. Za kajak zapłaciliśmy 189 dolarów za osobę (kajak, water taxi, opłata za pole namiotowe już wliczone).
Relacja zapowiada się interesująca. Dokładnie rok temu dzięki f4f byliśmy niestety 15 dnia w NZ , nas zachwyciła i pozmieniała trochę nasze życie w zaganianej i zestresowanej Europie... Jestem ciekawy Waszej opinie o jeziorze Tekapo , my jechaliśmy z Christchurch prawie 3 godziny, na miejscu niebo zaspawane chmurami i deszcz
:) sprawdziliśmy na necie że za 3 godziny będzie słońce (spanie w aucie) i co ... było jakieś 3 minuty , zrobiliśmy 3 zdjęcia i droga powrotna . Chyba nawet dobrze, że był deszcz bo w pełnym słońcu zostałbym tam na zawsze.. strach pomyśleć jakie tam są widoki przy ładnej pogodzie
:) Trzymam kciuki za podróż !!!
Dobra Shadow przesadziłeś z tymi zdjęciami !!! Już nie będę odwiedzał Twojego bloga
:) oczywiście żartuję. Dla wszystkich którzy nie wierzą że te zdjęcia są naturalne i bez obróbki ... potwierdzam NZ nie potrzebuje żadnych programów do zdjęć...
:) Gratuluję wyprawy i trzymam kciuki ! Rozumiem że te słowa po zobaczeniu Tekapo odwołujesz ...?
:) cytuję: "Szczerze mówiąc, jak na razie NZ poza Kaikourą i tamtejszymi zwierzakami nie wywołała u nas efektu WOW, nie trafił nam się jeszcze widok z pocztówki"
pablo83_05 napisał:Rozumiem że te słowa po zobaczeniu Tekapo odwołujesz ...?
:) cytuję: "Szczerze mówiąc, jak na razie NZ poza Kaikourą i tamtejszymi zwierzakami nie wywołała u nas efektu WOW, nie trafił nam się jeszcze widok z pocztówki"Już dawno wypluliśmy te słowa
:)
Milford Sound jest uważane za jedno z najpiękniejszych miejsc w Nowej Zelandii. Co więcej, do miasteczka prowadzi niezwykła droga, przez gęsty las i góry, wieńczona tunelem wykutym w skale. Problem stanowi jedynie pogoda. Deszcz pada tutaj przynajmniej przez 200 dni w roku, a średni roczny opad wynosi blisko 7000 mm na każdy metr kwadratowy powierzchni, co czyni Milford jednym z najbardziej wilgotnych miejsc na Ziemi! (dla porównania, średni roczny opad w Polsce to ok. 600 mm). Teraz wrzucamy tylko krótki timelapse, więcej o Milford już niedługo na blogu.Sunset in Milford Sound - timelapse
Zgadzam się z Twoim opisem trasy do Glenorchy widoki cudowne. My rok temu mieliśmy tam pełne słońce i jakieś 26 stopni
:) Tam wyszły najlepsze zdjęcia , które teraz wiszą w salonie i robią za fototapetę mimo, że oryginały bez obróbki.
Wystarczy spojrzeć na ostatnie zdjęcie i już można się przekonać, że warto walczyć z pogodą, żeby mieć słońce
:) Co do fototapet, to wszędzie strzelamy panoramy i też kombinujemy co gdzie będzie wisieć. Jednak nie ma to jak swoje własne zdjęcia na ścianie
:)Pozdro
:)
Hehe, dobra uwaga =]Po prostu doba ma za mało godzin
:) Nie dałem rady ogarniać wszystkiego i liczyć codziennie, zwłaszcza, że notatki, wydatki i pamiętnik spisuję zwykle w deszczowe dni przy kawie w restauracji, gdy nie ma już nic ciekawego do roboty na zewnątrz. Ustaliłem sobie tygodniowe podsumowania, które robimy w czwartki. Jak na razie sytuacja w ostatni czwartek, tj. 5 lutego wyglądała następująco:Dystans całkowity do tej pory: 3497 km (125 km dziennie)Budżet całkowity: 2318 NZD (w tym: 655 NZD na paliwo)Dzienny budżet - 82,75 NZD% spożytkowanego budżetu: 30,9%Następne zestawienie pojutrze, o ile czas pozwoli, a jak nie to z drobnym poślizgiem.Ogólnie, zauważyliśmy, że wg planu jesteśmy do przodu o dobry tydzień. Pozdro
:)-------------- EDIT ---------------tu jeszcze cały post o Milford na blogu, jakby ktoś był zainteresowany
:)Czy warto jechać do Milford Sound?
Zwróciłem no to uwagę bo miesiąc temu wróciłem z Nowej Zelandii i wiem jak ciężko zmieścić się w założonym budżecie, zwłaszcza biorąc pod uwagę nowozelandzkie ceny i wielkie ilości atrakcji.Jakbyście znaleźli się gdzieś w okolicy Invercargill to uważajcie na fotoradary. Taka mała osobista rada
;)
Dzięki za wskazówkę dziabag131, ale Invercargill opuściliśmy bardzo szybko, bo nas kompletnie nie zachwyciło. A co do prędkości, to jednak staramy się trzymać tej dopuszczalnej bo słyszeliśmy już o mandatach
:) Nie ma korków, więc zasuwać nie ma po co
:)
Jakby ktoś się zastanawiał nad working holiday do NZ, to za tydzień otwierają okienko. Skrobnęliśmy kilka słów o możliwościach zarobkowych. Dla zainteresowanych więcej info TUTAJPozdro
:)
Cześć,mam kilka pytań do Was.
1) Na jakich portalach szukaliście pracy i jaki rodzaj pracy wykonywaliście?
2) Kiedy rusza sezon na kiwi, winobranie czy chmielaki i jakie stawki za tydzień pracy?
3) Czy pracodawca załatwiał Wam nocleg czy szukaliście na własną rękę? Jakie koszta? :)
pozdrawiam i życzę powodzenia :)
Cześć,mam kilka pytań do Was.
1) Na jakich portalach szukaliście pracy i jaki rodzaj pracy wykonywaliście?
2) Kiedy rusza sezon na kiwi, winobranie czy chmielaki i jakie stawki za tydzień pracy?
3) Czy pracodawca załatwiał Wam nocleg czy szukaliście na własną rękę? Jakie koszta?
:)
pozdrawiam i życzę powodzenia
:)
Cześć DevA!1. Backpackerboard.co.nz - strona bardzo dobrze znana pracodawcom i chętnie przez nich wykorzystywana do znalezienia pracowników. A poza tym - od drzwi do drzwi, albo poczta pantoflowa, która świetnie sprawdza się, gdy jesteś ju jakiś czas w danym miejscu (głównie małe miejscowości). My pracowaliśmy w restauracji, barze, gorących źródłach (cafe), hotelu i hostelu. Najlepsza pora na przyjazd - sierpień-październik, bo sezon przed Tobą, a popyt na pracowników rośnie z dnia na dzień.2. Sezon na kiwi i winogrona trwa właśnie w najlepsze. Mnóstwo ofert, szczególnie Northland, Gisborne i Marlborough. Nie znamy stawek, bo nie pracowaliśmy nigdy w tej branży, ale najniższa pensja to 14,75 NZD brutto/h, chyba, że masz płacone od kilograma/kosza/beczki/taczki, czegokolwiek
:) Na pewno nie jest mniej niż podstawa, bo ludzie się garną do tej pracy. Jest zapewne dość ciężka, ale możesz zasuwać od świtu do nocy i wyrabiać po 50-60h tygodniowo jak złapiesz dobry deal.3. Zawsze szukaliśmy na własną ręke noclegu. Spaliśmy trzy miesiące w przyczepie kempingowej i pięć miesięcy w samochodzie
:) Popularny jest tu wwoofing, czyli praca w zamian za zakwaterowanie. Ten link może Ci się przydać, to o pracy i zarobkach na WHV. A co do kosztów, to jesteśmy tu już 9 miesięcy i na razie zapłaciliśmy nie więcej niż 300 dolarów za spanie
:) Sporo kombinowania, ale można. Grunt to znaleźć sobie dobre miejsce do życia, z dobrym właścicielem
:)Służymy pomocą w razie innych pytań
:)Pozdrawiamy z Paihia
:)
cześć, dzięki za szybką odpowiedź. Raczej nastawiam się na pracę na południu nowej zelandii ze względu na Astro park jakim objęta jest południowa część NZ i jej natura. Póki co jestem w azji ale do NZ planuje się przenieść październik-styczeń i nastawiam się na pracę zarobkową bo zależy mi na zarobieniu jak najwięcej żeby kontynuować podróż do okoła świata, a potem zwiedzać NZ już na wizie turystycznej (coby nie marować czasu na wizie W&H) objeżdżając ją na rowerze
:) Oprócz co by się nie nudzić też mam zamiar zmieniać pracę co 2-3 miesiące
:)
cześć, dzięki za szybką odpowiedź. Raczej nastawiam się na pracę na południu nowej zelandii ze względu na Astro park jakim objęta jest południowa część NZ i jej natura. Póki co jestem w azji ale do NZ planuje się przenieść październik-styczeń i nastawiam się na pracę zarobkową bo zależy mi na zarobieniu jak najwięcej żeby kontynuować podróż do okoła świata, a potem zwiedzać NZ już na wizie turystycznej (coby nie marować czasu na wizie W&H) objeżdżając ją na rowerze :) Oprócz co by się nie nudzić też mam zamiar zmieniać pracę co 2-3 miesiące :)
zauważyłem dopiero, o spaniu w przyczepie kempingowej. W swojej czy zapewnionej przez pracodawcę? Przeczytałem Wasz link, dzięki, ja jednak mam nadzieję znaleźć pracę zanim wyląduje w NZ, zobaczymy czy się uda :) póki co pracuje w Indonezji :) (nie wiem dlaczego posty mi się dublują, sorry)
zauważyłem dopiero, o spaniu w przyczepie kempingowej. W swojej czy zapewnionej przez pracodawcę? Przeczytałem Wasz link, dzięki, ja jednak mam nadzieję znaleźć pracę zanim wyląduje w NZ, zobaczymy czy się uda
:) póki co pracuje w Indonezji
:) (nie wiem dlaczego posty mi się dublują, sorry)
Przyczepa była pracodawcy, a w zasadzie właściciela pola kempingowego, na którym zaczepiliśmy się na 4 miesiące w Hanmer Springs. Złoty gość, naprawdę
:) Powodzenia w poszukiwaniu pracy, wpadasz tu w najlepszym możliwym okresie więc możliwości są bardzo szerokie. W większości przypadków pracodawcy chcą najpierw przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną, stąd sporo ofert może wypaść już na wstępie, ale z pewnością trafi się coś pośród tłumu gdzie przyjmą i bez tego. Szczególnie picking i wszelkiego rodzaju pakowanie owoców to praca dla mas i przyjmują bez zaglądania w cv, jesli tylko zapewnisz, że masz dwie zdrowe ręce i obie nogi
:)Pozdro =]
Dwa tygodnie temu wróciliśmy z 4 tygodniowej wyprawy po Nowej Zelandii. Wyprawa życia
:)!Auckland - Bay of Island - Coromandel - WaioTapu - Matamata - Taupo - Tongariro - Wellington - Picton - Abel Tasman Park - Blenheim - Kaikoura - Christchurch - Akaroa - Tekapo - Mount Cook - Wanaka - Te Anau - Milford Sound - Nugget Point - Dunadin - Oamaru - ChristchurchTutaj znajdziecie plan podróży oraz szczegółową relację, którą zaczynam pisać. W razie pytań piszcie, chętnie pomogę.http://www.addicted-to-passion.blogspot ... drozy.htmlPozdrawiam
:)
Cave Stream. Świetna jaskinia, którą można pokonać w niecałą godzinę. Woda sięga od kostek, aż do pasa w niektórych miejscach. Jest lodowata i rekomendują używanie pianek. W środku totalna ciemność i musisz mieć naprawdę porządną czołówkę albo latarkę, żeby było ok. Po drodze jest fragment gdzie się czołgasz, bo jest tak wąsko. Nie przeszliśmy jej z powodu braku ekwipunku. Trafiliśmy na parę Kiwi, którzy wybrali się w klapkach i krótkich spodenkach, to po kwadransie wyszli z powrotem, zziębnięci, z gęsią skórką i cali mokrzy :)
Castle Hill. Nieco przereklamowana historia z żyjącymi tu niegdyś Maorysami. 95% zwiedzających - przybysze z Azji. Nic specjalnego. Można ominąć.
Podróżowanie samochodem po Nowej Zelandii to czasem nie są przelewki :)
Lake Lyndon. Małe bajoro, ale fajne lustro :)
U nas wynoszą kanapy do lasu, a tutaj zostawiają telewizory i piekarniki nad jeziorem :)
Lake Pearson
Otira Viaduct. Nie znamy się na budowie mostów, ale dla nas - mistrz!
Największy gagatek w całym Arthur's Pass. Kea - jedyna na świecie papuga górska. Niesamowicie mądra i śmieszna. Podobno potrafią interesować się butami i różnymi częściami ekwipunku campingowego. Ponadto, lubią wygryzać uszczelki szyb w samochodach :) Istnieje kategoryczny zakaz karmienia tych ptaków, co przychodzi z trudnością, bo są tak słodkie. Przechodzą sobie przez główną ulicę wioski jak gdyby nigdy nic, przed przejeżdżającymi samochodami i podchodzą do jedzących ludzi dosłownie na długość ramienia :)
Na koniec jeszcze trzy porównania. Spodobało nam się fotografowanie tych samych miejsc w różnej pogodzie, bo to niesamowite jak szybko i diametralnie potrafi się to zmienić. Zdjęcia po lewej wykonane około 19, zdjęcia po prawej około 9 rano.
Jak już dojechaliśmy do Westport, skierowaliśmy nasze kroki w stronę Cape Foulwind Walkway. Bardzo przyjemny spacer i super widoki na ocean. Dość długi, bo 2,5hr return ale warto. Tu znajduje się miejsce, które jako pierwsze dojrzał Abel Tasman, odkrywając Nową Zelandię. Na końcu tej drogi znajduje się punkt, gdzie w najlepsze zabawiają się foki, ale w porównaniu z Kaikourą czy nawet The Catlins to tutaj odległość jest ogromna. Nawet nie mamy dobrych fotek, bo było za daleko i pod słońce.
Kolejnym przystankiem było jezioro Rotoroa. Może i ładne ale tyle muszek co tam było rano przed śniadaniem to jeszcze nie trafiliśmy w NZ. Nie dało rady zrobić dosłownie nic. I nie działa na nie żaden preparat, nawet kupiony tutaj, specjalnie na ten konkretny gatunek owada. Nic.
Pojechaliśmy zatem do drugiego z jezior w Nelson Lakes NP - Rotoiti. Fantastyczny spot. Trafiła nam się idealna pogoda, ale nie ma tam nic do roboty, jeśli masz tylko samochód. Potrzeba nam było łódkę, kajak, czy chociażby ponton. Nie dziwimy się już, jeśli ktoś nam mówi, że jego ulubione miejsce na Wyspie Południowej to Rotoiti. Jeśli masz coś co pływa i słońce nad sobą - miazga. Do tego sporo ptaków, które chętnie pozują do zdjęć i jeszcze chętniej wsuwają co się im rzuci.
Popołudniem dotarliśmy do Motueki. To punkt wypadowy zarówno na Farewell Spit (sama północ Płd Wyspy) jak i do Abel Tasman NP. Samo miasteczko nie ma jakichś szczególnych atrakcji i w zasadzie służyło nam do zatankowania Tweety i zrobienia zakupów. Znaleźliśmy jeden ciekawy wrak spoczywający na plaży, który prezentował się okazale, ale nic więcej. Następny stop - Farewell Spit, a potem Abel Tasman. Zrobiliśmy już rezerwację na kajak i będziemy dwa dni wiosłować, a potem trzeciego dnia maszerować. Pogoda ma być złota! :)
Nie było nas przez kilka dni, bo mieliśmy napięty program i ograniczone możliwości czasowe na jakąkolwiek wrzutkę. Jesteśmy już na Północy, klimat zupełnie inny, wieczorami człowiek gorączkowo nie chowa się przed wiatrem w samochodzie. Inna też jest roślinność - zamiast surowych górskich krajobrazów, raczej zielone pagórki. Dużo więcej ludzi, co rzuca się w oczy od razu. Dużo więcej samochodów, a ludzie jakby inni. Na południu każdy się do nas uśmiechał, machał nam, mnóstwo ludzi mówiło "cześć" bez żadnego powodu. Ludzie nawet chcieli robić sobie z nami zdjęcia, jak gotowaliśmy w samochodzie gdzieś w miasteczku. Tutaj, na północy jakby każdy żył swoim życiem, choć ludzie nadal mili.
Na północ przyjdzie jeszcze czas, podsumowanie południa ogarniemy zapewne niedługo, a tymczasem Abel Tasman National Park.
Zamiast standardowego łażenia po wiszących mostach i przemierzania leśnych bezdroży, wybraliśmy kajak. Po blisko dwugodzinnej odprawie, dotyczącej zasad bezpieczeństwa i ogólnego zaplanowania trasy, wsiedliśmy w nasz pomarańczowy wehikuł, razem z plecakami i z namiotem, pomachaliśmy na pożegnanie i ruszyliśmy w drogę.
Najtrudniejszą część naszej trzydniowej wyprawy miał stanowić kawałek odsłoniętego oceanu, zwany Mad Mile, rzekomo niespokojny i czasem mega trudny do pokonania. Wspominali, że będzie ciężko - fakt, ale to co zastaliśmy na wodzie, przeszło nasze oczekiwania. Wysokie fale, bujające kajakiem na lewo i prawo oraz silny wiatr w twarz, sprawiający wrażenie jakbyśmy stali w miejscu. Płynęliśmy po łuku, nieco pod prąd, co wydłużało dystans, bo postawienie kajaku bokiem do fali mogło oznaczać niechcianą kąpiel. A wraz z nią, konieczność suszenia całego naszego ekwipunku, czyli ostatnia rzecz jaka była nam w tej chwili potrzebna. Fakt, że piszemy tego posta, oznacza, że przeżyliśmy, ale po blisko dwugodzinnej walce z pogodą padliśmy na plaży w Anchorage Bay na twarz.
Drugi dzień to już bułka z masłem. Od rana na wodzie totalna flauta. Po dwóch godzinach machania wiosłami dobiliśmy do Mosquito Bay, jednej z przyjemniejszych plaż w całym Parku Narodowym. Na całe szczęście, nazwa tej zatoczki nie ma nic wspólnego z tymi latającymi szkodnikami. Za obiad posłużyła nas zupa z dyni, o której mowa będzie na filmie, który postaramy się zuploadować na dniach. Składu wolicie nie znać, a jedyna pozytywna informacja na okładce puszki to fakt, że w ogóle w tej zupie była dynia. Posileni, powiosłowaliśmy w stronę wyspy Tonga, na której rzekomo uwielbiają się wylegiwać sealsy. A skoro są tam sealsy to znaczy, że my tam jedziemy. Bo lubimy sealsy. W Internecie pełno jest filmików, pokazujących sealsy wdrapujące się na kajaki, zaciekawione cóż to za maszyna do nich przypłynęła. Niestety, trafiliśmy chyba na porę sjesty, bo większość fok leżała do góry brzuchami i nie raczyła nawet wskoczyć do wody. Wprawdzie kilka małych pluskało się w basenach międzyskalnych, ale żaden z nich nie zbliżył się do nas na mniej niż kilka metrów.
Drugi nocleg był na Onetahuti Bay. Spoko plaża i fajny spot do spania. Warto dodać, że pomimo tego, że słońce nas w ciągu dnia nie opuszczało, obie noce w namiocie były chłodne. Szczególnie pierwsza, gdzie musieliśmy odziać się w bieliznę termoaktywną.
Abel Tasman NP to taka perełka na południu. Nie spotkaliśmy chyba jeszcze w NZ osoby, która miałaby złe zdanie o tym Parku Narodowym. Zatem jeśli ktokolwiek ma mocno ograniczony czas na Wyspę Południową, to te rejony wydają się rozsądnym wyborem. Za kajak zapłaciliśmy 189 dolarów za osobę (kajak, water taxi, opłata za pole namiotowe już wliczone).