Do Havelock North przyjechaliśmy aby zobaczyć dwie rzeczy - Te Mata Peak oraz rezerwat głuptaków na Cape Kidnappers. Rano skierowaliśmy Tweety na wzgórze Te Mata, które po maorysku oznacza dokładnie "Twarz Rongokako". Rongokako to przodek plemienia Ngati Kahungunu, które zamieszkuje ten obszar Nowej Zelandii (ah, te maoryskie nazwy. Spamiętać je wszystkie to niezłe wyzwanie). Pogoda nie dopisała, ale samo wzgórze to bardzo przyjemne miejsce. Podczas słonecznych i bezchmurnych dni, widać stąd podobno Ruapehu, najwyższy szczyt Północy.
Im dalej w las, tym pogoda była coraz lepsza. Druga z przewidzianych na ten dzień 'atrakcji' to kolonia głuptaków na Cape Kidnappers, z którym też wiąże się ciekawa historia. Otóż, grupa Maorysów podjęła próbę porwania chłopca tahitańskiego pochodzenia ze statku Jamesa Cooka, który według notatek znajdował się w wodzie. Chłopiec został wciągnięty na łódź przez Maorysów, lecz ekipa HMS Endeavour momentalnie otworzyła ogień, zabijając dwóch maori. Chłopcu udało się uciec, a James Cook nazwał to miejsce Cape Kidnappers.
Dziś znajduje się tu bardzo duży rezerwat głuptaków australijskich. Nie jakieś tam kilka ptaków. Setki, tysiące tych całkiem sporych i bardzo ładnych ptaszysk. Potrafią one podobno - po zobaczeniu ryby w wodzie - rozpędzić się do 120km/h i wpaść lotem nurkowym do wody po ofiarę. Wszystko to dzięki pęcherzykom powietrza umieszczonym na czaszce i klatce piersiowej tych ptaków. Są dość towarzyskie i nie boją się zbytnio obecności ludzi. Rezerwat znajduje się około 2,5 godziny od parkingu, idzie się plażą i trzeba uważać na pływy, tzn., że głuptaki codziennie ogląda się o innej porze można, ze względu na poziom wody w oceanie. Nie jest to krótka wyprawa, bo zajmuje około 5-6 godzin, zależnie od tego ile siedzi się na górze ale warto. Warto, bo to świetne miejsce!
Po drodze stało nam się jednak coś, co stać się nie powinno. Otóż, po krótkiej wizycie w toalecie, przed samym podejściem na wzgórze, złapałem nieofrtunnie aparat i pasek zahaczył o szczebelek ławki. Efekt? Upadek na ziemię i zbity filtr polaryzacyjny! Przed samymi głuptakami
:( Musiałem kombinować na szybko nowy filtr, ale na szczęście tutaj wiedzą, że dużo osób podróżuje i brak permanentnego adresu nie stanowi problemu. Po prostu następnego dnia zadzwoniłem z Napier do firmy, która zajmuje się dystrybucją Marumi na NZ i dzień później, w Taupo, czekał na mnie świeżutki filtr
:) Załączamy jedną fotkę z efektem 'rozbitego filtra'
:)
Witaj w Mordorze! - kilka słów o Tongariro Alpine Crossing na blogu. A poniżej klika fotek na zachętę
:) Miłej lektury
:)
Wielkie Jezioro Taupo - mekka sportów wodnych na Wyspie Północnej. To największy słodkowodny zbiornik wodny w całej Australazji i uwierzcie - naprawdę kawał jeziora. Samo miasteczko też niczego sobie - bardzo przyjazne dla turysty, z mnóstwem kawiarni, barów, restauracji i sklepów z pamiątkami. Na każdym kroku reklamy bungy, skydive, jetboat, itp. Dla nas to był jednak tylko przystanek pomiędzy Tongariro, a Rotoruą.
Lokalną atrakcją jest Huka Falls, czyli miejsce gdzie tutejsza rzeka nagle zwęża się do kilku metrów, przez co piętrzy się niemiłosiernie, stwarzając atrakcję dla każdego kto znajduje się w pobliżu. Nie kręcą nas tego typu rzeczy, gdzie robisz dwa kroki z parkingu i jesteś - mnóstwo ludzi, słychać tylko dźwięk migawki - ale trzeba przyznać, że Huka Falls robi wrażenie. Ogrom siły wody jest tutaj nie do opisania.
Potem ruszyliśmy w stronę Tongariro NP. Tak się akurat złożyło, że był czwartek po południu i nie mieliśmy co ze sobą zrobić, bo na alpine Crossing wybieraliśmy się dopiero w sobotę. Całkiem przypadkiem, w Internecie odkryliśmy Tokaanu Thermal Pools i tamtejszy 15-minutowy spacer dookoła. To co zastaliśmy na miejscu przeszło nasze oczekiwania. Zgrało się wszystko - czas, miejsce i światło. Nie było tam nikogo. Nie znajdziesz tego w żadnym przewodniku, a my gdyby nie nadprogramowy czas, również byśmy tam nie pojechali. Z 15 minut zrobiło nam się dobre półtorej godziny, ale to właśnie stamtąd, a nie z Milford, Tongariro, Queenstown czy Abel Tasman mamy najpiękniejsze fotki. Niżej kilka przykładów:
Radość z udanego popołudnia nie trwała jednak długo. Wraz z ostatnimi fotkami, aparat odmówił posłuszeństwa. Po prostu nie dało się zrobić zdjęcia. Po przeszperaniu forów okazało się, że prawdopodobnie mechanizm podnoszenia lustra uległ uszkodzeniu. Na dzień przed Tongariro! Tego dnia kładliśmy się spać z myślą, że jutro rano, zamiast do Tongariro będziemy śmigać do Taupo i szukać pracy oraz rozwiązywać problem ze sprzętem foto. Co było dalej, napiszemy w następnym poście
:)Pod koniec 1998 roku, Peter Jackson wraz z ekipą produkcyjną przeczesywali śmigłowcem terytorium Nowej Zelandii, w celu znalezienia najbardziej odpowiedniego miejsca na Hobbiton. Padło na Alexander Farm. Jeden z pracowników planu zapukał zatem popołudniową porą do drzwi właściciela farmy. W telewizji leciał akurat mecz All Blacks i nie trzeba chyba tłumaczyć, że ów właściciel miał nietęgą minę, że ktoś mu przeszkadza. "Dzień dobry, chcielibyśmy na Pańskiej farmie nakręcić gigantyczną produkcję filmową, ale niestety nie jestem w stanie zdradzić na razie jakichkolwiek szczegółów. Czy mógłbym odbyć spacer po farmie?" - zapytał przedstawiciel New Line Cinema. "Jasne, tylko upewnij się, że zamknąłeś za sobą bramę i nie będziesz przeszkadzał moim owcom" - odpowiedział właściciel zamykając drzwi, zadowolony, że może wrócić do oglądania meczu rugby. Być może ta opowieść jest nieco podkoloryzowana na potrzeby marketingowe Hobbitonu, niemniej jednak już pół roku później rozpoczęto pierwsze prace nad domkami dla hobbitów na Alexander Farm.
Na miejscu oprócz punktu informacyjnego i kasy biletowej, znajduje się również kawiarnia i sklep z pamiątkami, a wszystko to zawalone ludźmi jak Carrefour przed świętami. Ceny w tym sklepie to gratka dla ludzi z grubym portfelem albo okazja do spłukania się z całej mamony dla największych fanów i zapaleńców serii LoTR. Można tu w końcu nabyć takie cudeńka jak kapelusz Gandalfa czy płaszcz Aragorna - jedyne osiemset dolców za sztukę. Są też krasnoludzkie klucze do skarbców, wisiorki elfów czy cała gama pierścieni, naturalnie z tym najważniejszym na czele. Ceny wahają się od stówki do trzech-czterech. Jesteś w stanie wyobrazić sobie wyłożenie 200 dolarów na kawałek metalowego klucza krasnali, wielkości dorodnego banana, z wyrytymi na nim pseudo-inskrypcjami? Albo 150 dolców za ręcznie malowaną figurkę Frodo, trzy razy większą od ludzika lego? To może przekona Cię stówka za pierścień Rohanu? Albo trzy i pół paki za makietę hobbit-hole w rozmiarze 20x10cm? Odlot. A najlepsze, że kolejka do kasy się nie kończy
:)
Radość z udanego popołudnia nie trwała jednak długo. Wraz z ostatnimi fotkami, aparat odmówił posłuszeństwa. Po prostu nie dało się zrobić zdjęcia. Po przeszperaniu forów okazało się, że prawdopodobnie mechanizm podnoszenia lustra uległ uszkodzeniu. Na dzień przed Tongariro! Tego dnia kładliśmy się spać z myślą, że jutro rano, zamiast do Tongariro będziemy śmigać do Taupo i szukać pracy oraz rozwiązywać problem ze sprzętem foto. Co było dalej, napiszemy w następnym poście
:)
Wracamy do Tongariro. Przez jeden wieczór wydawało nam się, że utknęliśmy na dobre, bo bez aparatu nie jedziemy dalej. Tym bardziej do Tongariro. Zaczęliśmy już nawet szukać pracy w okolicach Taupo i wysłaliśmy wiadomość o zepsutym aparacie do wszystkich serwisów foto w całej NZ - nawet do tych na południu.
Wstajemy rano i pierwsze co zrobiłem to włączyłem aparat i postanowiłem raz jeszcze sprawdzić, w którą stronę dziś jedziemy. Czasem zdarza się, że jak elektronika poleży przez noc to "sama" się naprawia. Takie naprawy wszyscy lubimy najbardziej. I tak było w tym przypadku! Nie jesteśmy pewni czy było to tymczasowe zmęczenie materiału czy obecność pary wodnej w pobliżu i zawilgocenie styków w aparacie - nie ważne. Robi zdjęcia, więc jedziemy do Tongariro. A tam oprócz opisanego już Alpine Crossing, zamierzaliśmy wdrapać się na Ruapehu - najwyższy szczyt Północy i największy nowozelandzki wulkan.
Streścimy na szybko jak to powinno wyglądać, a jak wyglądało naprawdę. No więc strona DOC, która do tej pory działała bez zarzutu, wyprowadziła nas w pole. Po prostu na stronie departamentu konserwacji NZ jest podana zła droga. Może inaczej - nie zła, a gorsza. Stroma, niebezpieczna i wcale nie jesteśmy pewni czy rozsądna. Było mega ciężko i hardkorowo, a dziś uważamy to za najbardziej niebezpieczną rzecz jaką w życiu zrobiliśmy. Dotarliśmy do wierzchołka po dobrych trzech godzinach, ale okazało się, że ten właściwy szczyt i jezioro w kraterze jest po drugiej stronie grani i czeka nas jeszcze dobre półtorej godziny do celu po górskich grzbietach. Po drodze mieliśmy dwa momenty zwątpienia. Dwa razy zastanawialiśmy się nad odwrotem. Ruapehu prawie nas pokonało, ale finalnie cel został osiągnięty i uważamy wulkan za coś kapitalnego. Widok na jezioro robi wrażenie i warto było cierpieć tą drogę na szczyt. Wróciliśmy już poprawną drogą i wtedy okazało się jak duże kółko zrobiliśmy. Niżej kilka zdjęć i link do pełnego posta na blogu
:)
Relacja zapowiada się interesująca. Dokładnie rok temu dzięki f4f byliśmy niestety 15 dnia w NZ , nas zachwyciła i pozmieniała trochę nasze życie w zaganianej i zestresowanej Europie... Jestem ciekawy Waszej opinie o jeziorze Tekapo , my jechaliśmy z Christchurch prawie 3 godziny, na miejscu niebo zaspawane chmurami i deszcz
:) sprawdziliśmy na necie że za 3 godziny będzie słońce (spanie w aucie) i co ... było jakieś 3 minuty , zrobiliśmy 3 zdjęcia i droga powrotna . Chyba nawet dobrze, że był deszcz bo w pełnym słońcu zostałbym tam na zawsze.. strach pomyśleć jakie tam są widoki przy ładnej pogodzie
:) Trzymam kciuki za podróż !!!
Dobra Shadow przesadziłeś z tymi zdjęciami !!! Już nie będę odwiedzał Twojego bloga
:) oczywiście żartuję. Dla wszystkich którzy nie wierzą że te zdjęcia są naturalne i bez obróbki ... potwierdzam NZ nie potrzebuje żadnych programów do zdjęć...
:) Gratuluję wyprawy i trzymam kciuki ! Rozumiem że te słowa po zobaczeniu Tekapo odwołujesz ...?
:) cytuję: "Szczerze mówiąc, jak na razie NZ poza Kaikourą i tamtejszymi zwierzakami nie wywołała u nas efektu WOW, nie trafił nam się jeszcze widok z pocztówki"
pablo83_05 napisał:Rozumiem że te słowa po zobaczeniu Tekapo odwołujesz ...?
:) cytuję: "Szczerze mówiąc, jak na razie NZ poza Kaikourą i tamtejszymi zwierzakami nie wywołała u nas efektu WOW, nie trafił nam się jeszcze widok z pocztówki"Już dawno wypluliśmy te słowa
:)
Milford Sound jest uważane za jedno z najpiękniejszych miejsc w Nowej Zelandii. Co więcej, do miasteczka prowadzi niezwykła droga, przez gęsty las i góry, wieńczona tunelem wykutym w skale. Problem stanowi jedynie pogoda. Deszcz pada tutaj przynajmniej przez 200 dni w roku, a średni roczny opad wynosi blisko 7000 mm na każdy metr kwadratowy powierzchni, co czyni Milford jednym z najbardziej wilgotnych miejsc na Ziemi! (dla porównania, średni roczny opad w Polsce to ok. 600 mm). Teraz wrzucamy tylko krótki timelapse, więcej o Milford już niedługo na blogu.Sunset in Milford Sound - timelapse
Zgadzam się z Twoim opisem trasy do Glenorchy widoki cudowne. My rok temu mieliśmy tam pełne słońce i jakieś 26 stopni
:) Tam wyszły najlepsze zdjęcia , które teraz wiszą w salonie i robią za fototapetę mimo, że oryginały bez obróbki.
Wystarczy spojrzeć na ostatnie zdjęcie i już można się przekonać, że warto walczyć z pogodą, żeby mieć słońce
:) Co do fototapet, to wszędzie strzelamy panoramy i też kombinujemy co gdzie będzie wisieć. Jednak nie ma to jak swoje własne zdjęcia na ścianie
:)Pozdro
:)
Hehe, dobra uwaga =]Po prostu doba ma za mało godzin
:) Nie dałem rady ogarniać wszystkiego i liczyć codziennie, zwłaszcza, że notatki, wydatki i pamiętnik spisuję zwykle w deszczowe dni przy kawie w restauracji, gdy nie ma już nic ciekawego do roboty na zewnątrz. Ustaliłem sobie tygodniowe podsumowania, które robimy w czwartki. Jak na razie sytuacja w ostatni czwartek, tj. 5 lutego wyglądała następująco:Dystans całkowity do tej pory: 3497 km (125 km dziennie)Budżet całkowity: 2318 NZD (w tym: 655 NZD na paliwo)Dzienny budżet - 82,75 NZD% spożytkowanego budżetu: 30,9%Następne zestawienie pojutrze, o ile czas pozwoli, a jak nie to z drobnym poślizgiem.Ogólnie, zauważyliśmy, że wg planu jesteśmy do przodu o dobry tydzień. Pozdro
:)-------------- EDIT ---------------tu jeszcze cały post o Milford na blogu, jakby ktoś był zainteresowany
:)Czy warto jechać do Milford Sound?
Zwróciłem no to uwagę bo miesiąc temu wróciłem z Nowej Zelandii i wiem jak ciężko zmieścić się w założonym budżecie, zwłaszcza biorąc pod uwagę nowozelandzkie ceny i wielkie ilości atrakcji.Jakbyście znaleźli się gdzieś w okolicy Invercargill to uważajcie na fotoradary. Taka mała osobista rada
;)
Dzięki za wskazówkę dziabag131, ale Invercargill opuściliśmy bardzo szybko, bo nas kompletnie nie zachwyciło. A co do prędkości, to jednak staramy się trzymać tej dopuszczalnej bo słyszeliśmy już o mandatach
:) Nie ma korków, więc zasuwać nie ma po co
:)
Jakby ktoś się zastanawiał nad working holiday do NZ, to za tydzień otwierają okienko. Skrobnęliśmy kilka słów o możliwościach zarobkowych. Dla zainteresowanych więcej info TUTAJPozdro
:)
Cześć,mam kilka pytań do Was.
1) Na jakich portalach szukaliście pracy i jaki rodzaj pracy wykonywaliście?
2) Kiedy rusza sezon na kiwi, winobranie czy chmielaki i jakie stawki za tydzień pracy?
3) Czy pracodawca załatwiał Wam nocleg czy szukaliście na własną rękę? Jakie koszta? :)
pozdrawiam i życzę powodzenia :)
Cześć,mam kilka pytań do Was.
1) Na jakich portalach szukaliście pracy i jaki rodzaj pracy wykonywaliście?
2) Kiedy rusza sezon na kiwi, winobranie czy chmielaki i jakie stawki za tydzień pracy?
3) Czy pracodawca załatwiał Wam nocleg czy szukaliście na własną rękę? Jakie koszta?
:)
pozdrawiam i życzę powodzenia
:)
Cześć DevA!1. Backpackerboard.co.nz - strona bardzo dobrze znana pracodawcom i chętnie przez nich wykorzystywana do znalezienia pracowników. A poza tym - od drzwi do drzwi, albo poczta pantoflowa, która świetnie sprawdza się, gdy jesteś ju jakiś czas w danym miejscu (głównie małe miejscowości). My pracowaliśmy w restauracji, barze, gorących źródłach (cafe), hotelu i hostelu. Najlepsza pora na przyjazd - sierpień-październik, bo sezon przed Tobą, a popyt na pracowników rośnie z dnia na dzień.2. Sezon na kiwi i winogrona trwa właśnie w najlepsze. Mnóstwo ofert, szczególnie Northland, Gisborne i Marlborough. Nie znamy stawek, bo nie pracowaliśmy nigdy w tej branży, ale najniższa pensja to 14,75 NZD brutto/h, chyba, że masz płacone od kilograma/kosza/beczki/taczki, czegokolwiek
:) Na pewno nie jest mniej niż podstawa, bo ludzie się garną do tej pracy. Jest zapewne dość ciężka, ale możesz zasuwać od świtu do nocy i wyrabiać po 50-60h tygodniowo jak złapiesz dobry deal.3. Zawsze szukaliśmy na własną ręke noclegu. Spaliśmy trzy miesiące w przyczepie kempingowej i pięć miesięcy w samochodzie
:) Popularny jest tu wwoofing, czyli praca w zamian za zakwaterowanie. Ten link może Ci się przydać, to o pracy i zarobkach na WHV. A co do kosztów, to jesteśmy tu już 9 miesięcy i na razie zapłaciliśmy nie więcej niż 300 dolarów za spanie
:) Sporo kombinowania, ale można. Grunt to znaleźć sobie dobre miejsce do życia, z dobrym właścicielem
:)Służymy pomocą w razie innych pytań
:)Pozdrawiamy z Paihia
:)
cześć, dzięki za szybką odpowiedź. Raczej nastawiam się na pracę na południu nowej zelandii ze względu na Astro park jakim objęta jest południowa część NZ i jej natura. Póki co jestem w azji ale do NZ planuje się przenieść październik-styczeń i nastawiam się na pracę zarobkową bo zależy mi na zarobieniu jak najwięcej żeby kontynuować podróż do okoła świata, a potem zwiedzać NZ już na wizie turystycznej (coby nie marować czasu na wizie W&H) objeżdżając ją na rowerze
:) Oprócz co by się nie nudzić też mam zamiar zmieniać pracę co 2-3 miesiące
:)
cześć, dzięki za szybką odpowiedź. Raczej nastawiam się na pracę na południu nowej zelandii ze względu na Astro park jakim objęta jest południowa część NZ i jej natura. Póki co jestem w azji ale do NZ planuje się przenieść październik-styczeń i nastawiam się na pracę zarobkową bo zależy mi na zarobieniu jak najwięcej żeby kontynuować podróż do okoła świata, a potem zwiedzać NZ już na wizie turystycznej (coby nie marować czasu na wizie W&H) objeżdżając ją na rowerze :) Oprócz co by się nie nudzić też mam zamiar zmieniać pracę co 2-3 miesiące :)
zauważyłem dopiero, o spaniu w przyczepie kempingowej. W swojej czy zapewnionej przez pracodawcę? Przeczytałem Wasz link, dzięki, ja jednak mam nadzieję znaleźć pracę zanim wyląduje w NZ, zobaczymy czy się uda :) póki co pracuje w Indonezji :) (nie wiem dlaczego posty mi się dublują, sorry)
zauważyłem dopiero, o spaniu w przyczepie kempingowej. W swojej czy zapewnionej przez pracodawcę? Przeczytałem Wasz link, dzięki, ja jednak mam nadzieję znaleźć pracę zanim wyląduje w NZ, zobaczymy czy się uda
:) póki co pracuje w Indonezji
:) (nie wiem dlaczego posty mi się dublują, sorry)
Przyczepa była pracodawcy, a w zasadzie właściciela pola kempingowego, na którym zaczepiliśmy się na 4 miesiące w Hanmer Springs. Złoty gość, naprawdę
:) Powodzenia w poszukiwaniu pracy, wpadasz tu w najlepszym możliwym okresie więc możliwości są bardzo szerokie. W większości przypadków pracodawcy chcą najpierw przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną, stąd sporo ofert może wypaść już na wstępie, ale z pewnością trafi się coś pośród tłumu gdzie przyjmą i bez tego. Szczególnie picking i wszelkiego rodzaju pakowanie owoców to praca dla mas i przyjmują bez zaglądania w cv, jesli tylko zapewnisz, że masz dwie zdrowe ręce i obie nogi
:)Pozdro =]
Dwa tygodnie temu wróciliśmy z 4 tygodniowej wyprawy po Nowej Zelandii. Wyprawa życia
:)!Auckland - Bay of Island - Coromandel - WaioTapu - Matamata - Taupo - Tongariro - Wellington - Picton - Abel Tasman Park - Blenheim - Kaikoura - Christchurch - Akaroa - Tekapo - Mount Cook - Wanaka - Te Anau - Milford Sound - Nugget Point - Dunadin - Oamaru - ChristchurchTutaj znajdziecie plan podróży oraz szczegółową relację, którą zaczynam pisać. W razie pytań piszcie, chętnie pomogę.http://www.addicted-to-passion.blogspot ... drozy.htmlPozdrawiam
:)
Im dalej w las, tym pogoda była coraz lepsza. Druga z przewidzianych na ten dzień 'atrakcji' to kolonia głuptaków na Cape Kidnappers, z którym też wiąże się ciekawa historia. Otóż, grupa Maorysów podjęła próbę porwania chłopca tahitańskiego pochodzenia ze statku Jamesa Cooka, który według notatek znajdował się w wodzie. Chłopiec został wciągnięty na łódź przez Maorysów, lecz ekipa HMS Endeavour momentalnie otworzyła ogień, zabijając dwóch maori. Chłopcu udało się uciec, a James Cook nazwał to miejsce Cape Kidnappers.
Dziś znajduje się tu bardzo duży rezerwat głuptaków australijskich. Nie jakieś tam kilka ptaków. Setki, tysiące tych całkiem sporych i bardzo ładnych ptaszysk. Potrafią one podobno - po zobaczeniu ryby w wodzie - rozpędzić się do 120km/h i wpaść lotem nurkowym do wody po ofiarę. Wszystko to dzięki pęcherzykom powietrza umieszczonym na czaszce i klatce piersiowej tych ptaków. Są dość towarzyskie i nie boją się zbytnio obecności ludzi. Rezerwat znajduje się około 2,5 godziny od parkingu, idzie się plażą i trzeba uważać na pływy, tzn., że głuptaki codziennie ogląda się o innej porze można, ze względu na poziom wody w oceanie. Nie jest to krótka wyprawa, bo zajmuje około 5-6 godzin, zależnie od tego ile siedzi się na górze ale warto. Warto, bo to świetne miejsce!
Po drodze stało nam się jednak coś, co stać się nie powinno. Otóż, po krótkiej wizycie w toalecie, przed samym podejściem na wzgórze, złapałem nieofrtunnie aparat i pasek zahaczył o szczebelek ławki. Efekt? Upadek na ziemię i zbity filtr polaryzacyjny! Przed samymi głuptakami :( Musiałem kombinować na szybko nowy filtr, ale na szczęście tutaj wiedzą, że dużo osób podróżuje i brak permanentnego adresu nie stanowi problemu. Po prostu następnego dnia zadzwoniłem z Napier do firmy, która zajmuje się dystrybucją Marumi na NZ i dzień później, w Taupo, czekał na mnie świeżutki filtr :) Załączamy jedną fotkę z efektem 'rozbitego filtra' :)
Lokalną atrakcją jest Huka Falls, czyli miejsce gdzie tutejsza rzeka nagle zwęża się do kilku metrów, przez co piętrzy się niemiłosiernie, stwarzając atrakcję dla każdego kto znajduje się w pobliżu. Nie kręcą nas tego typu rzeczy, gdzie robisz dwa kroki z parkingu i jesteś - mnóstwo ludzi, słychać tylko dźwięk migawki - ale trzeba przyznać, że Huka Falls robi wrażenie. Ogrom siły wody jest tutaj nie do opisania.
Potem ruszyliśmy w stronę Tongariro NP. Tak się akurat złożyło, że był czwartek po południu i nie mieliśmy co ze sobą zrobić, bo na alpine Crossing wybieraliśmy się dopiero w sobotę. Całkiem przypadkiem, w Internecie odkryliśmy Tokaanu Thermal Pools i tamtejszy 15-minutowy spacer dookoła. To co zastaliśmy na miejscu przeszło nasze oczekiwania. Zgrało się wszystko - czas, miejsce i światło. Nie było tam nikogo. Nie znajdziesz tego w żadnym przewodniku, a my gdyby nie nadprogramowy czas, również byśmy tam nie pojechali. Z 15 minut zrobiło nam się dobre półtorej godziny, ale to właśnie stamtąd, a nie z Milford, Tongariro, Queenstown czy Abel Tasman mamy najpiękniejsze fotki. Niżej kilka przykładów:
Radość z udanego popołudnia nie trwała jednak długo. Wraz z ostatnimi fotkami, aparat odmówił posłuszeństwa. Po prostu nie dało się zrobić zdjęcia. Po przeszperaniu forów okazało się, że prawdopodobnie mechanizm podnoszenia lustra uległ uszkodzeniu. Na dzień przed Tongariro! Tego dnia kładliśmy się spać z myślą, że jutro rano, zamiast do Tongariro będziemy śmigać do Taupo i szukać pracy oraz rozwiązywać problem ze sprzętem foto. Co było dalej, napiszemy w następnym poście :)Pod koniec 1998 roku, Peter Jackson wraz z ekipą produkcyjną przeczesywali śmigłowcem terytorium Nowej Zelandii, w celu znalezienia najbardziej odpowiedniego miejsca na Hobbiton. Padło na Alexander Farm. Jeden z pracowników planu zapukał zatem popołudniową porą do drzwi właściciela farmy. W telewizji leciał akurat mecz All Blacks i nie trzeba chyba tłumaczyć, że ów właściciel miał nietęgą minę, że ktoś mu przeszkadza. "Dzień dobry, chcielibyśmy na Pańskiej farmie nakręcić gigantyczną produkcję filmową, ale niestety nie jestem w stanie zdradzić na razie jakichkolwiek szczegółów. Czy mógłbym odbyć spacer po farmie?" - zapytał przedstawiciel New Line Cinema. "Jasne, tylko upewnij się, że zamknąłeś za sobą bramę i nie będziesz przeszkadzał moim owcom" - odpowiedział właściciel zamykając drzwi, zadowolony, że może wrócić do oglądania meczu rugby. Być może ta opowieść jest nieco podkoloryzowana na potrzeby marketingowe Hobbitonu, niemniej jednak już pół roku później rozpoczęto pierwsze prace nad domkami dla hobbitów na Alexander Farm.
Na miejscu oprócz punktu informacyjnego i kasy biletowej, znajduje się również kawiarnia i sklep z pamiątkami, a wszystko to zawalone ludźmi jak Carrefour przed świętami. Ceny w tym sklepie to gratka dla ludzi z grubym portfelem albo okazja do spłukania się z całej mamony dla największych fanów i zapaleńców serii LoTR. Można tu w końcu nabyć takie cudeńka jak kapelusz Gandalfa czy płaszcz Aragorna - jedyne osiemset dolców za sztukę. Są też krasnoludzkie klucze do skarbców, wisiorki elfów czy cała gama pierścieni, naturalnie z tym najważniejszym na czele. Ceny wahają się od stówki do trzech-czterech. Jesteś w stanie wyobrazić sobie wyłożenie 200 dolarów na kawałek metalowego klucza krasnali, wielkości dorodnego banana, z wyrytymi na nim pseudo-inskrypcjami? Albo 150 dolców za ręcznie malowaną figurkę Frodo, trzy razy większą od ludzika lego? To może przekona Cię stówka za pierścień Rohanu? Albo trzy i pół paki za makietę hobbit-hole w rozmiarze 20x10cm? Odlot. A najlepsze, że kolejka do kasy się nie kończy :)
Cały post i więcej fotek na blogu tutaj :)
Wracamy do Tongariro. Przez jeden wieczór wydawało nam się, że utknęliśmy na dobre, bo bez aparatu nie jedziemy dalej. Tym bardziej do Tongariro. Zaczęliśmy już nawet szukać pracy w okolicach Taupo i wysłaliśmy wiadomość o zepsutym aparacie do wszystkich serwisów foto w całej NZ - nawet do tych na południu.
Wstajemy rano i pierwsze co zrobiłem to włączyłem aparat i postanowiłem raz jeszcze sprawdzić, w którą stronę dziś jedziemy. Czasem zdarza się, że jak elektronika poleży przez noc to "sama" się naprawia. Takie naprawy wszyscy lubimy najbardziej. I tak było w tym przypadku! Nie jesteśmy pewni czy było to tymczasowe zmęczenie materiału czy obecność pary wodnej w pobliżu i zawilgocenie styków w aparacie - nie ważne. Robi zdjęcia, więc jedziemy do Tongariro. A tam oprócz opisanego już Alpine Crossing, zamierzaliśmy wdrapać się na Ruapehu - najwyższy szczyt Północy i największy nowozelandzki wulkan.
Streścimy na szybko jak to powinno wyglądać, a jak wyglądało naprawdę. No więc strona DOC, która do tej pory działała bez zarzutu, wyprowadziła nas w pole. Po prostu na stronie departamentu konserwacji NZ jest podana zła droga. Może inaczej - nie zła, a gorsza. Stroma, niebezpieczna i wcale nie jesteśmy pewni czy rozsądna. Było mega ciężko i hardkorowo, a dziś uważamy to za najbardziej niebezpieczną rzecz jaką w życiu zrobiliśmy. Dotarliśmy do wierzchołka po dobrych trzech godzinach, ale okazało się, że ten właściwy szczyt i jezioro w kraterze jest po drugiej stronie grani i czeka nas jeszcze dobre półtorej godziny do celu po górskich grzbietach. Po drodze mieliśmy dwa momenty zwątpienia. Dwa razy zastanawialiśmy się nad odwrotem. Ruapehu prawie nas pokonało, ale finalnie cel został osiągnięty i uważamy wulkan za coś kapitalnego. Widok na jezioro robi wrażenie i warto było cierpieć tą drogę na szczyt. Wróciliśmy już poprawną drogą i wtedy okazało się jak duże kółko zrobiliśmy. Niżej kilka zdjęć i link do pełnego posta na blogu :)
Mount Ruapehu na okrągło. Różnica pomiędzy tym jak było, a jak powinno być naprawdę.